*Perspektywa Louis’ego*
-Lou, kochanie chodź tu!- usłyszałem głos dochodzący z mojej
kuchni. Zaraz się tam udałem. Tyłem do mnie stała różowo włosa, przyrządzająca
coś. Muszę stwierdzić, że wyglądała pięknie jak zwykle. Miała na sobie jedynie
moją białą koszulę i bieliznę. Jej charakterystyczne włosy opadały lekko na
ramiona, układając się w fale.
-Tak skarbie?- podszedłem bliżej, odgarniając jej włosy i
całując w kark.
-Kiedy będzie twoja mama? Wolałabym, żeby nie zastała mnie w
takim stroju…- Nelle spojrzała w dół, przyglądając się swojemu obecnemu
wyglądowi.
-Jak dla mnie możesz chodzić tak codziennie- uśmiechnąłem
się łobuzersko, a ona tylko wywróciła oczami.
-Okej, to co ty na to, żebym wyszła tak teraz na ulicę?-
zaśmiała się chytrze.
-Nie, nie, nie, nie! Jesteś moja! Takie widoki zostaw jednak
TYLKO dla mnie- zaakcentowałem specjalnie, aby później nie było niedomówień.
Tak na wszelki wypadek…
-Oj dobrze. Już się tak nie pluj, bo się odwodnisz-
pstryknęła mnie w nos, a ja odwdzięczyłem się całusem w jej malinowe usta. Po
chwili usłyszeliśmy dzwonek do drzwi- Louis, to pewnie twoja matka, a ja nie
jestem gotowa! Zabiję cię kiedyś za to! Musiałeś tak wcześnie mi o tym
powiedzieć? Jasne, zawsze zostawiasz wszystko na ostatnią chwilę! Nie wiem,
dlaczego ja z tobą jestem? Równie dobrze mogę sobie zrobić dziecko i to nim się
opiekować, a nie tobą- Janelle wymachiwała rękami na wszystko strony,
niemiłosiernie przy tym lamentując. Zwariuje z nią kiedyś. Zatkałem jej usta
pocałunkiem, szepcząc, żeby poszła się przebrać, a ja za ten czas powitam moją
rodzicielkę. Wciąż naburmuszona ruszyła do naszej sypialni, a ja zadowolony z
tego, że jakoś udało mi się załagodzić sprawę, ruszyłem w stronę drzwi.
Otworzyłem je z serdecznym uśmiechem na buzi, który szybko z niej znikł. Po
drugiej stronie nikogo nie było, dziwne… Rozejrzałem się dokładnie po
korytarzu, a na wycieraczce znalazłem niewielkie pudełko. Po chwili zaczęło ono
przeraźliwie głośno brzęczeć. Przestraszyłem się trochę. Wokół mnie panowała
cisza, a tu nagle taki okropny pisk. Poczułem jak ktoś mnie szturcha w plecy
mrucząc przy tym.
-Louis, obudź się do kurwy nędzy i wyłącz ten jebany budzik,
ja tu śpię!
-Mhmm. Która godzina?- mamrotałem pod nosem.
-9:46.
-Że co kurwa?! Za jakieś dziesięć minut musze być w pracy-
to podziałało na mnie niczym kubeł zimnej wody, wylany na głowę. Zerwałem się z
łóżka i pobiegłem do łazienki. Omal nie zwymiotowałem. Kac jest, do tego kręci
mi się w głowie. Więcej razy nie imprezuję, przysięgam! Wskoczyłem szybko pod
prysznic. Mydliłem ciało, jednocześnie szczotkując zęby. Później suszyłem włosy
i zakładałem ubrania. Nie mogłem nigdzie znaleźć moich butów. Szukałem więc za
fotelem, co musiało śmiesznie wyglądać, kiedy się tam czołgałem.
Głos za mną jedynie utwierdził mnie w moim przekonaniu…
-Mmmmm, twoja dupa wygląda całkiem seksownie, Tomlinson-
puściłem tę uwagę mimo uszu. Teraz jedynie ważne jest znalezienie mojego
obuwia.
-Widziałaś gdzieś moje trampki?- zapytałem nawet na nią nie
patrząc.
-Może zostawiłeś je przy drzwiach jak każdy normalny
człowiek?- dodała z sarkazmem w głosie.
-Bardzo śmieszne, wiesz? Śmiej się ze skacowanych ludzi,
spóźniających się do pracy, którzy nie
mogą znaleźć swoich części garderoby- żaliłem się- Więcej nigdzie z wami nie
idę! Małolaty jebane- mruczałem pod nosem idąc do szafki, znajdującej się przy
wyjściu.
-Dobra, nie musisz nigdzie z nami wychodzić!- Kurwa, jak nie
trzeba, to kobieta wszystko usłyszy. Pokręciłem głową z niedowierzaniem.
-Jeszcze będziecie mnie błagać, żebym z wami wyszedł, albo
kupił wam alko- wywróciłem oczami, wiążąc sznurówki.
-Ta jasne, wmawiaj sobie- prychnęła opierając się o framugę.
Przygryzłem wargę, stając naprzeciwko niej. Była w samej bieliźnie. Czemu ona
nie może być moja? Jest taka śliczna. LOUIS!!! Ogarnij się! Zganiałem się w
myślach. Omal się nie pośliniłem na jej widok, a już jestem spóźniony do pracy.
Będę przez to musiał dzisiaj siedzieć dłużej. Jestem wręcz genialny. Tak, czuć
ten sarkazm.
-Nelle, w kuchni na stole leżą klucze. Zamknij drzwi, jak
będziesz wychodziła- stałem już w drzwiach.
-Już chcesz się mnie pozbyć?- zrobiła smutną minkę.
-Możesz zostać ile chcesz, ale ja nie chcę znowu świecić
oczami przed twoją mamą- podrapałem się po karku i przeszedł mnie dreszcz, na
samo wspomnienie wczorajszego przesłuchania przez panią Mary.
-Spoko. Spotkamy się później. Co mam zrobić z kluczami?- Już
czekałem na windę.
-Weź je sobie. Może ci się kiedyś przydadzą. Dobra muszę
lecieć, zadzwonię później, pa- pomachałem dziewczynie stojącej w drzwiach i
zamknąłem się w windzie, zjeżdżając prosto do podziemnego parkingu. Westchnąłem
cicho, patrząc na mój samochód. Kiedy już trochę wyjdę na prostą muszę kupić
nowy samochód, z kierownicą po właściwej stronie. Ewentualnie mogę zrobić to w
moim obecnym. Nie wiem. Jeszcze to przemyślę. Nerwowo przeszukiwałem kieszenie,
tym razem w poszukiwaniu klucza do samochodu. Po jego znalezieniu z piskiem
opon ruszyłem z parkingu, kierując się do mojego miejsca pracy. Wysiadając z
pojazdu otarłem niewidzialny pot z czoła, uświadamiając sobie, jak ciężko będzie
mi siedzieć i wysłuchiwać ludzi w moim stanie. Dosyć szybkim krokiem ruszyłem w
kierunku nowoczesnego budynku, w którym znajdował się mój gabinet.
Spojrzałem na zegarek. No pięknie. Piętnaście minut
spóźnienia. Pamela mnie zabije. Zdenerwowany wszedłem do środka. W głowie
planowałem, jak przemknąć obok recepcji niepostrzeżonym. Moje plany legły w
gruzach, kiedy poczułem czyjąś dłoń, zaciskającą się na moi ramieniu.
Przekląłem w myślach, odwracając się z niewinnym uśmieszkiem.
-Spóźnionko, jak widzę- mówiła poważnie- Co tym razem ma na swoje usprawiedliwienie pan Tomlinson?
-Samochód nie chciał zapalić- spuściłem głowę, aby
przypadkiem nie mogła wyłapać mojego kłamstwa.
-Napewno powodem twojego spóźnienia nie była ciężka noc,
inwazja obcych, zamach krasnoludków na twoje ciuchy, zła czarownica, która
przestawiła ci budzik, albo może grzybki, które miałeś wczoraj na kolację a one
tego poranka chciały wydostać się z twojego brzucha? Niemożliwe, Louis wymyślił
jakąś normalną i w miarę wiarygodną wymówkę, brawo- brązowo włosa zaczęła lekko
klaskać w dłonie. Po chwili pochyliła się nieznacznie do mojego ucha, szepcząc
przy tym- Twoja twarz i tak wyraża wszystko, co działo się zeszłej nocy, więc
nawet się nie wysilaj- ponownie stała w lekkiej odległości ode mnie- Zrobię ci
kawę i radzę się ogarnąć, bo masz dziś pracowity dzień. Pamiętaj o przyjęciu, w
sobotę. Możesz wziąć osobę towarzyszącą. Przypominam tylko, że jestem wtedy wolna. A
teraz zmykaj- klepnęła mnie w tyłek. Ruszyłem z miejsca, lekko wystraszony.
Przepraszam bardzo. Ona jest tylko moją sekretarką, a potrafi mnie zjechać za
głupie spóźnienie…
-Dzień dobry panie Tomlinson- chłopak po dwudziestce, który
dostał ode mnie leki antydepresyjne, pomachał w ty momencie w moją stronę,
uśmiechając się szeroko, co ja niemrawo odwzajemniłem i zniknąłem za drzwiami
mojego gabinetu. Zamyślony usiadłem na skórzanym fotelu, naprzeciwko sofy,
wykonanej z tego samego materiału. Pamela zdecydowanie za dużo sobie wyobraża.
Zupełnie, jakby była moją pracodawczynią, a nie podopieczną, a na dodatek
legalnie sobie ze mną flirtuje. To mnie przerasta. Włączyłem mikrofon i
poprosiłem do pomieszczenia pierwszego pacjenta. Pierwszą godzinę wysłuchiwania
ludzkich problemów czas zacząć, jupi…
To był mój najgorszy dzień. Prawie w ogóle nie słuchałem
moich pacjentów. Oni chyba jednak tego nie zauważyli. Sami są tutaj z przymusu.
Cały czas praktycznie rozmyślałem nad moim dzisiejszym snem. Ja i Janelle byliśmy parą. Co więcej,
oczekiwaliśmy odwiedzin mojej matki. Musieliśmy zatem być ze sobą wystarczająco
długo, skoro fatygowałem moją rodzicielkę, aby przyleciała na inny kontynent.
Ile bym dał, aby ta młoda i często niezrównoważona psychicznie dziewczyna mogła
nosić miano mojej. Pociągała mnie zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Ona ma
swoją pasję, wie co chce w życiu robić. Chce zostać lekarką. Jest bardzo
ambitna, oddana swoim przyjaciołom, gotowa stracić życie za osoby, na których
jej zależy. Czyż nie jest niesamowita? Jej osoba skutecznie umila mi czas,
nawet samym myśleniem o niej. Dzisiaj, kiedy rano ją zostawiłem, jedynie w
bieliźnie… Na samą myśl biję siebie samego, za to, że z nią nie zostałem.
Niestety nie mogłem. Na razie jest ona jedynie moją przyjaciółką, a ja nie chcę
tego zepsuć, przyspieszając wszystko. Zaczekam ile będzie trzeba. Być może to
zwykłe zauroczenie? Jest to jak najbardziej możliwe. Tym bardziej lepiej
poczekać, gdyż to wszystko może minąć. Moje uczucie wygaśnie, a jej będzie
dopiero się rodzić. To najgorsze, co może być. Kiedy wyszedłem z pracy niebo
było pochmurne. Lada moment, a z nieba lunie deszcz.
Wsiadłem do samochodu i
wyciągnąłem telefon z kieszeni. Przesunąłem palcem po ekranie i mimowolnie uśmiechnąłem
się do siebie. Na tapecie widniała Quinn, a właściwie to jej włosy, gdyż
zasłaniały one jej twarz.
To
zdjęcie miałem przypisane również do jej kontaktu, który teraz wybierałem.
Kiedy tylko usłyszałem, że odebrała bez
wahania zadałem pytanie.
-Co
robisz w sobotę wieczór?
_______________________________________
MAD!!! Nie ma nawet tych jebanych 5 komentarzy, ale wzięłam się i w dwa dni napisałam drugą część rozdziału ósmego. Nie wiem, czy perspektywa Kenzie'ego Wam się podobała czy też nie. W międzyczasie zdążyłam założyć nowy blog. Nie ma Łan Durekszyn, za to jest psychiczna Ciara i jej problemy. Nie wiem, kiedy następny, może po tym jak uświadomicie mi, że czytacie to gówno i mam dla kogo pisać. Serio, możecie nawet pisać kropkę, albo swoje imie, cokolwiek, nie wiem. Pytania też możecie zadawać, osobiste na ask.fm, a dotyczące bloga tutaj. Dziękuję za uwagę. Mam nadzieję, że się postaracie i miło skomentujecie, albo zjedziecie mnie z góry na dół. Whatever.
~Lady Morfine <3