poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Rozdział 13



*Perspektywa Cataleyi*
Ostatnie tygodnie to była jakaś istna masakra. Kompletnie się wszystko mówiąc kolokwialnie popierdoliło. Co się z nami dzieje? Razem z Nelle i Kenziem spędzamy coraz mniej czasu razem, bo ja i mój przyjaciel pracujemy. Nie gadamy już tak często jak zawsze, a co gorsza nie mówimy sobie o wszystkim. Chodzi mi tutaj konkretnie o Lukasa. Jak mógł mi nie powiedzieć, że Niall z nim zerwał. No przepraszam, ale jako jedna z przyjaciółek powinnam o tym wiedzieć i opierdolić za to, co zrobił, skoro ten słodki Irlandczyk z nim zerwał, albo pójść z nim na imprezę i schlać się tak, aby zapomnieć o całym świecie, jeśli okazałoby się, że to jednak nie jego wina. Przecież dobrze wie, że zawsze może liczyć i na mnie i na Quinn. Od tego ma się przyjaciół. Szczerze się zdziwiłam, kiedy Horan mnie o tym poinformował, ale nie powiem, bo przewidywałam taki obrót akcji, prędzej czy później to musiało się zdarzyć. Byłoby zbyt pięknie. Znam bruneta bardzo dobrze, mimo iż łączy nas jedynie kilka lat stażu. Wiem, że nie łatwo jest być z nim w związku. W związku z żadnym z nas nie jest łatwo. Każde z nas przeszło w życiu swoje, przez co jesteśmy, jacy jesteśmy. Nie da się nas zmienić. Często cierpimy przez nasze błędy. Ludzie co rusz nas zostawiają, dlatego jesteśmy dla nich oschli i nie potrafimy im zaufać. Sądziłam jednak, że pomiędzy tą dwójką wszystko było dobrze. Zawsze uśmiechnięci, zapatrzeni w siebie, nie kontaktowali ze światem, kiedy byli razem. Rozmawiałam jeszcze wcześniej z Kenziem o jego chłopaku i mówił, że między nimi jest wszystko jak najbardziej w porządku. Zresztą to było widać. Może się sobie do tego nie przyznali, ale tą miłość między nimi było widać na kilometr i to gołym okiem. Ten świat jest dziś jakiś popierdolony. Byłam wściekła. Nie tyle na Horana, bo nie wierzyłam w jego winę. Musiał mieć ku temu jakiś powód. Inaczej by tego nie zrobił. Wina podobno zazwyczaj leży po obu stronach, ale w tym wypadku większa jej część musiała leżeć po stronie brązowookiego. Zastanawiałam się tylko, co tym razem zrobił. Oczywiście mogłam o to zapytać blondyna, ale to i tak było idiotyczne, gdyż wyszłam na idiotkę nie wiedząc o zmianie statusu jednej z najważniejszych mi osób. No sorry. Ja też mam własne życie i nie zawsze mam czas, aby martwić się o innych, choć powinnam. Mój błąd. Chciałam jak najprędzej zobaczyć się z, jak myślę poszkodowanym tej sprawy, aczkolwiek nie miałam na to czasu, a on również unikał mnie i Janelle jak ognia. Co się z nim stało? Czyżbyśmy powrócili do punktu wyjścia? Tak samo zachowywał się, kiedy przeprowadził się z Chicago. Pokazywałyśmy mu, że może na nas liczyć, ale on nadal był zamknięty w sobie i nie potrafił nam zaufać. Przez jego biseksualność został naprawdę skrzywdzony. Chciałyśmy go uświadomić o naszych intencjach względem jego osoby, ale on był jak bezbronne dziecko. Bał się nas i jakiegokolwiek zbliżenia. Można powiedzieć, że to my pokazałyśmy mu jak się żyje, mając wyjebane na wszystko i wszystkich dookoła. Myślałam, że po tym wszystkim stał się silniejszy. W tej chwili mam zamiar zabić jego byłego chłopaka, bo wszystko nad czym tak bardzo pracowałyśmy, aby pomóc oswoić się Kenziemu poszło się właśnie jebać. Tego strzegliśmy się najbardziej. To był powód, dla którego nie dopuszczaliśmy do siebie nikogo nowego. A teraz to się stało. Jedna osoba zniszczyła bardzo wysoki mur. Prawda jest taka, że jesteśmy jak trojaczki. Jedno z nas cierpi, pozostała trójka czuje to samo. Jedno się śmieje, reszta robi to samo. Nie potrafiłam być zła na Nialla. Chociaż nie. Potrafiłam. Tylko nie mogłabym mu nic zrobić. Przysięgam, jeśli na jego miejscu byłby ktoś inny, już by nie żył. Wiedziałam jednak, że jest on tak samo kruchy jak Kenzie. Muszę coś z tym zrobić. Po części znam już wersję Nialla, teraz tylko muszę wysłuchać zeznań Lukasa. Dużo prościej byłoby, gdyby ten gnojek odebrał ode mnie telefon. Ale nie. Nigdy nie może być zbyt łatwo, przecież to on. Zachowuje się jak dzieciak. Przez to wszystko zaczęłam mu słać głupie wiadomości typu:
Do: Kenzie x
„Cześć po prostu cię spotkałam”
„I to jest szalone”
„Ale odpisz w końcu do cholery!”


Jakbym miała mało zmartwień to przespałam się z Malikiem. Na dodatek w moim miejscu pracy. Oh kłopoty to mnie chyba kochają. Nie wiem, jak mam się teraz przy nim zachowywać, dlatego tak jakby go unikam. Jestem głupia. Narzekam, że Kenzie zachowuje się jak dziecko, a sama unikam kontaktu z chłopakiem, z którym wylądowałam w łóżku. To dziwne. Dlatego nigdy nie chciałam robić tego ze znajomymi. O wiele lepiej czułam się ze świadomością, że moja „ofiara” nie zna nawet mojego imienia i prawdopodobnie nigdy w życiu już jej nie spotkam. Co mnie do cholery podkusiło, żeby to zrobić? Czuję się niezręcznie. Co prawda po szybkim numerku Zayn postanowił na mnie zaczekać przy barze, co już stworzyło dziwny nastrój. Byłam przyzwyczajona do krótkich pieszczot i szybkiego pożegnania. A on po prostu na mnie czekał. Musiałam coś z tym zrobić. I zrobiłam. Serwowałam Mulatowi najmocniejsze drinki, jakie tylko potrafiłam przygotować. Pod koniec mojej zmiany chłopak raczej już nie kontaktował, więc 
kulturalnie wzięłam go pod ramię, zaprowadziłam do domu, ułożyłam w łóżku i wyszłam. Niestety, kiedy wróciłam do swojego domu nie mogłam zasnąć. To dziwne, bo noc była naprawdę męcząca. Nie potrafiłam zmrużyć oka. Na moją niekorzyść rodzice byli w domu i nie mogłam spokojnie zapalić w moim pokoju. 

Szybko się ubrałam. Pogoda nie była jakaś oszałamiająca, więc założyłam cieplejsze ciuchy.

Włosy zostawiłam rozpuszczone. Wygrzebałam z mojej torby paczkę szlugów, schowałam ją do stanika i powolnym krokiem wyszłam z domu. Nie lubiłam palić w miejscach publicznych. Fakt, że nie miałam tych dwudziestu jeden lat, przyprawiał mnie o wzrost adrenaliny. Nie wiem, co zrobiliby moi rodzice, gdyby dowiedzieli się o moim nałogu. Na pewno nie byliby wniebowzięci. Nie chcę nawet o ty myśleć. Muszę znaleźć miejsce, gdzie możliwie nikt nie chodzi, żeby nie mogli mnie przyłapać. Trudno, pójdę do parku. Na miejscu rozejrzałam się dookoła, aby zorientować się, czy ktoś idzie. Nie. Usiadłam na ławce i odpaliłam papierosa. Siedziałam spokojnie, myśląc o wszystkim, bez jakiegokolwiek wyrazu twarzy. Ludzie zaczęli przechodzić koło mnie. Nie chciałam okazywać jakiegokolwiek stresu, inaczej mogliby się doczepić do mojego wieku. Zza rogu wyszedł jakiś facet w średnim wieku. Schyliłam moją głowę, bo od samego początku mi się przyglądał. Ponownie się zaciągnęłam, kiedy usłyszałam:
-Nie pal- tak, to był ten starszy mężczyzna.
-Mhm- mruknęłam jedynie na odczepne. Nie pierwszy raz ktoś mi zwracał uwagę. Nigdy się tym nie przejmowałam. Powie i pójdzie dalej. Czułam na sobie czyjeś spojrzenie, więc uniosłam głowę. Przede mną dalej stał ten typek. Popatrzyłam na niego ze zdezorientowaniem na twarzy.
-Wyrzuć to- powiedział. Okej dziwne…
-Dobrze, tylko skończę- posłałam mu pełne irytacji spojrzenie.
-Wyrzuć to teraz- jeszcze raz popatrzyłam na mężczyznę. Nie żeby coś, ale przyganiał kocioł garnkowi. On sam miał w dłonie peta.
-Pan też pali- zwróciłam mu uwagę.
-Ja robię to już ponad 20 lat, raczej nie dam rady z tym skończyć. Ale ty? Dlaczego to robisz? Ile ty masz w ogóle lat?- Facet cały czas patrzył mi w oczy, co było już naprawdę bardzo wkurzające. Ale chwila. On zapytał ile mam lat. Nila, myśl! Nie możesz powiedzieć, że jesteś niepełnoletnia. Cholera. Podobno czasami wyglądam na te 21, ale czy akurat dzisiaj?
-22- wypaliłam bez zastanowienia, starając się brzmieć w miarę naturalnie.
-Co? Nie wyglądasz na tyle.
-To na ile wyglądam- posłałam typkowi wyzywający wzrok. Uniosłam wysoko głowę, aby nie dać nic po sobie poznać.
-18- cholera. Czy on może mnie skądś znać? Nie, to niemożliwe. Inaczej też bym go kojarzyła.
-Jak widać, myli się pan- uśmiechnęłam się złośliwie.
-A więc dlaczego to robisz? Ja byłem głupi i skończyłem z fajką między zębami. Ale ty jesteś młoda, niepotrzebnie marnujesz sobie życie- starałam się pohamować prychnięcie.
-Problemy- niech on się już odczepi, do cholery.
-Jakie ty możesz mieć problemy?! Jesteś jeszcze dzieckiem- dobra, trzeba jakiś dobry kit wymyślić, to może sobie pójdzie.
-Chłopak- po części była to prawda. Malik zajmował moje myśli.
-Dziewczyno! Żaden nie jest tego wart. Koło ciebie na co dzień chodzi kilka tysięcy mężczyzn. Nie ma nad czym rozpaczać. Idź się kochaj, albo na piwo, ale nie przejmuj się- zdążyłam już wypalić, więc wstałam i zaczęłam się zbierać, aby wrócić do domu- Obiecaj mi, że to był twój ostatni papieros.
- Tak, jasne- skłamałam gładko- Przepraszam muszę iść.
-Nie przejmuj się, jesteś taka ładna. Znajdziesz kogoś. W którą stronę idziesz?
-Muszę jeszcze zahaczyć o sklep, a pan?
-Idę do baru, na piwo. Idziesz ze mną?- cholera. Chętnie bym się napiła. Od przeszło tygodnia tego nie robiłam. Szkoda tylko, że skłamałam o mojej pełnoletniości, a w pubie zapytają mnie o dowód, przynajmniej za dnia.
-Nie dziękuję, umówiłam się z bratem- gdyby jeszcze był w mieście…
-To musimy się pożegnać- koleś przytulił mnie. Stałam jak wryta. On chyba uciekł z oddziału psychiatrycznego- Jesteś taka słodka. Nie pal więcej.
-Mhm. Dowidzenia- odeszłam szybkim krokiem w stronę domu po drodze przewracając oczami. Ten świat jest jakiś pojebany, a zwłaszcza ludzie. Muszę zapamiętać, żeby więcej nie chodzić do tego parku, przynajmniej ze szlugiem w ręce. Takie coś zdarzyło mi się po raz pierwszy. Wielokrotnie ktoś mnie upomniał, ale tylko to i szedł dalej. Ziomek musiał być serio zdesperowany i szukał towarzystwa. Ugh. Nigdy więcej. Nawet fajki nie mogę w spokoju zapalić. Muszę sobie załatwić zioło. Tak na uspokojenie. Potem będę myśleć, co z Malikiem i Kenziem. Na razie nie mam na to siły. Ledwo przekroczyłam próg domu, a mój telefon dał o sobie znać. Popatrzyłam jeszcze tylko na godzinę. No tak 15. Teoretycznie teraz dopiero bym wstała po pracy. Odczytałam sms.
Od: Malik x
„ Hej, co tam? Możemy się dziś spotkać? Właściwie, to wyjdź na zewnątrz. Czekam w samochodzie. x”
No pięknie. Nie łaska było mnie wcześniej zapytać. Może ja śpię? Choleracholeracholera. Może napisać mu, że nie ma mnie w domu? Nie. To by było dziecinne. Dobra, czas uświadomić ruchaczowi, że to był jednorazowy, nic nieznaczący wyskok. Wdech i wydech. Otwieramy drzwi, widzimy samochód Zayna, i samego właściciela. Kurwa. Czemu on zawsze musi wyglądać tak dobrze? Nila, ogarnij się. Myśl racjonalnie. Chłopak stał z rękami za sobą, ale po chwili wyciągnął zza siebie dłonie z papierosem i zaciągnął się, wypuszczając dym.
-Hej- przywitał się- Jedziemy do mnie?- jedynie skinęłam głową, a on otworzył mi drzwi od strony pasażera. Zapowiada się długa rozmowa…


*Perspektywa Janelle*
Jakieś dwa dni temu dostałam wiadomość od Nil, informującą mnie o rozstaniu Nialla i Kenziego. Wszystko byłoby okej, gdybym dowiedziała się o tym od samego zainteresowanego, a nie od przyjaciółki. Nie rozumiem co się stało z tym chłopakiem. Dawniej zapewne zaraz po takim czymś siedziałby u mnie w pokoju, klnąc i wyzywając swojego byłego partnera bądź partnerkę, a teraz nawet  nie napisał głupiego smsa. Zaczynamy się od siebie oddalać, co stanowczo mi się nie podoba. Gdzie się podziała ta trójka muszkieterów sprzed dwóch lat? Owszem dorośli, ale nie sądziłam, że na tyle, by przestać się ze sobą praktycznie widywać. Rozumiem, praca i tym podobne, jednak Nil, zawsze znajdzie czas, żeby napisać do mnie chociaż głupią wiadomość, naśmiewając się ze swoich klientów, czasami dzwoni i mówi, że tęskni i ze świruje, ale nie ma jak się ze mną spotkać. Nie mam jej tego za złe. Wiem, jak jest u niej w domu i nie dziwię się jej, że chce zacząć sama na siebie zarabiać. Prawda jest taka, że z jej rodzicami nigdy nie jest nic pewne. Jednego dnia jest zajebiście, potrafią się ze sobą uśmiechać i tym podobne, a następnego, potrafią na nią krzyczeć o byle gówno. Nie ma dziewczyna łatwo w życiu po żadnym względem. Jej rodzeństwo już dawno stąd wyjechało i przyjeżdżają jedynie od wielkiego święta i ze względu na młodszą Courney. Jej rodzice powinni się cieszyć, że chociaż ona im została, ale nie mają co się długo cieszyć. Z tego co wiem, to Nila zamierza się stąd jak najszybciej wynieść. Nie wytrzymuje tutaj psychicznie. Kilkakrotnie widziałam na jej nadgarstkach niewielkie zadrapania, zawsze równomiernie 3 kreski, co świadczyło o desperackich cięciach maszynką do golenia. Owszem, zauważałam je. Nie chciałam jednak nic na ten temat mówić. Raz spróbowałam, ale ona wymigała się zeszło nocną imprezą, kiedy to musiała przejść przez ogrodzenia. Wszystko byłoby w porządku i nawet połknęłabym haczyk, gdyby to znów się nie zdarzyło. To nie tak, że ona machała mi dłońmi przed oczami, bym zauważyła, nie. Zazwyczaj wtedy nosiła bluzy swojego brata, które zakrywały niemal czubki jej palców u rąk, aczkolwiek czasami było zbyt gorąco i musiała podwinąć przydługi materiał. Wiem, że ona nie zrobiła by sobie krzywdy tak, aby ze sobą skończyć. Po prostu uwielbiała ból. Wierzyła w twierdzenie, ze ból fizyczny zagłusza psychiczny, z którym niestety sobie nie radziła. Szczerze wolałam, kiedy ten ból zadawała sobie, robiąc kolejny kolczyk w ciele, niżeli miałaby to robić jakąś żyletką. Pewnie chciała spróbować czegoś nowego. Nic nie mogłam na to poradzić, mogłam tylko być przy niej, kiedy mnie potrzebowała. Zawsze była silna, nie chciała niczyjej pomocy, zamknięta w sobie. Nawet mnie i Kenziemu ciężko było cokolwiek z niej wyciągnąć. Za to dobry kontakt miała i ma z narzeczonym jej drugiej siostry. Nie wiem, jak, ale czasami Will wiedział dużo więcej ode mnie. Musiał zdobyć zaufanie Cataleyi, a to naprawdę nie było łatwe.  Nie lubi rozmawiać o swoich kłopotach, bo wtedy czuje się słaba, a na to nie chce sobie pozwolić. Już zdecydowanie za dużo miała chwil słabości w swoim krótkim zyciu, jak to ona twierdzi. Żal mi jej. Jakkolwiek by się nie stawiała rodzicom, oni i tak postawią na swoim. Myślicie, że przecież nie jest tak źle, pozwalają jej chodzić co noc na imprezy, czego chcieć więcej? Może tego, by nie musiała się na te imprezy potajemnie wymykać, wychodząc przez balkon, kiedy są w domu. Jedyne na co jej pozwalają, to gra w koszykówkę i jazda na snowboardzie. Oni są jakimiś pieprzonymi fanatykami sportu. Nieraz byłam świadkiem, gdy mówili do niej, że skoro nie jest dobra z nauki, to niech chociaż wykazuje się ze sportów. Udawała, że ją to nie rusza, kiedy krzyczeli na nią mówiąc, że nie ma serca i nikt nie będzie jej chciał. Błąd. Stała się zimną suką właśnie przez nich. Przestała okazywać uczucia do innych. Nigdy nie słyszałam, by mówili do niej „Kocham Cię”, kiedy moi rodzice mówili mi to na zakończenie każdej rozmowy telefonicznej, bądź kiedy jedynie opuszczałam dom. Czasem przyznam, było to żenujące, ale wtedy w moim środku rozlewało się ciepło, którego moja przyjaciółka chyba nie doświadczyła. Dlatego to ja zawsze pisałam do niej te dwa słowa, lub wymawiałam je na pożegnanie, a ona zawsze z uśmiechem, tak rzadko goszczącym na jej ustach, odpowiadała mi. Ale ja nie mogę jej zastąpić rodziców. Ona bała się tego zwrotu. Do mnie wypowiadała go jak do przyjaciółki, a nie rodziny. Była dzika. Kiedy raz jakiś chłopak po seksie powiedział jej, że od dawna mu się podobała i właśnie zdał sobie sprawę, że ją kocha, ona najzwyczajniej zebrała ciuchy, zaśmiała mu się w twarz i powiedziała, że był tylko zabawką w jej znudzonych rękach. Oczywiście nie dowiedziałam się o tym od niej, tylko od kolegi tego chłopaka, z którym wówczas ja się kumplowałam. Można by się długo wywodzić nad losem niemal najbliższej mi osoby, ale to nie ma sensu. Potrzeba cudu, aby się zmieniła. Ale jej jest tak chyba dobrze. Przynajmniej nie narzeka. Spojrzałam na zegarek. Właśnie dochodziła 13. Pasowałoby wstać i coś zjeść.
 Ubrałam mój ulubiony sweterek z kotkiem, rozczesałam różowe włosy, umyłam zęby i zeszłam na dół po kręconych schodach.

Nie uwierzycie, kogo tam zobaczyłam. Moich rodziców i to oboje. Siedzieli w kuchni, popijając białe wino i śmiejąc się z niewiadomo czego. Okej, na wstępie się przeraziłam. To nie zwiastuje nic dobrego.  Trochę niepewnie weszłam do kuchni.
-Hej- przywitałam się cicho.
-Cześć kochanie- uśmiechnęli się. Zrobiło się niezręcznie, kiedy wpatrywali się w każdy mój najmniejszy ruch.
-Okej. Co wy tu robicie?- zapytałam zmieszana.
-Jak to co? To nasz dom, mieszkamy- pominę fakt, że rzadko kiedy bywają w ty „swoim” domu.
-Aha- zabrałam się za robienie mojej kawy.
-Masz może jakieś plany na najbliższe dwa tygodnie?- zagadnęła moja mama.
-Ymm, chyba nie- zamyśliłam się.
-To wspaniale!- mój ojciec klasnął w dłonie, a ja popatrzyłam na niego zdezorientowana- Idź się spakuj. Jutro po południu masz samolot do Waszyngtonu- wyplułam moją kawę, na szczęście do zlewu.
-Po co?
-Jak to, po co? Chyba masz tam dziadków, pasowałoby ich odwiedzić- wytłumaczyła kobieta, a ja wciąż stałam, zupełnie nie wiedząc, o czym oni do mnie mówią. Po chwili jednak się opamiętałam.
-Nigdzie nie lecę!- niemal krzyknęłam. Może i bym się na to zgodziła, gdyby moja babcia nie była jaka jest. Ciężko jest znieść tą starszą panią, kiedy wtyka ci pod nos różnorakie maści, mówiąc, że pomogą ci. Tylko na co mi pomogą? Jakoś nie bolą mnie stawy, ani nic w tym stylu. Moja babcia, można powiedzieć, jest uzależniona od lekarstw. Codziennie łyka po kilka tabletek jakiegoś leku, który silnie uzależnia i można go stosować jedynie, kiedy zaleci go lekarz, ale ona nic sobie z tego nie robi. Do tego wierzy, że jakieś nalewki z kościoła ją uzdrowią, więc pije kieliszek dziennie. Wszystko byłoby fajnie, gdyby to było bezalkoholowe, tymczasem to jest mocniejsze niż wódka. Nigdy nie zapomnę, jak raz pojechałyśmy z Nil w odwiedziny do moich dziadków. Babcia poprosiła nas, abyśmy pojechały na drugi koniec miasta po ową nalewkę do jakiegoś klasztoru. Jako, że nie miałyśmy nic lepszego do roboty to pojechałyśmy. Na dodatek nie mogłyśmy znaleźć tego kościoła i tułałyśmy się po nieznanych dzielnicach, wypytując nieznajomych o drogę. W końcu zmęczone dotarłyśmy na miejsce. Z uśmiechami ulgi weszłyśmy do przyklasztornego sklepiku, a Courney jak to Cournej wyrwała się do zamówienia produktu.
-Dzień dobry! My po słynną nalewkę kapucyna- omal nie parsknęła śmiechem. No fakt, nazwa była ciekawa. Wolałam jednak nie wnikać w to, co pija moja babcia i dlaczego robi to z tak wielkim zamiłowaniem.
-A dowodzik mogę prosić?- kobieta za ladą zbiła nas z tropu. Na naszych twarzach malowało się niemałe zdziwienie.
-A-ale jak to?- Nilę zatkało.
-Nalewka kapucyna ma ponad 50%, jeśli nie mają panie dowodów tożsamości, to nie mogę jej sprzedać- w tamtej chwili nasze szczęki leżały na podłodze. Tego się nie spodziewałyśmy. Nie mogłam uwierzyć, że moja babcia posłała mnie po coś takiego na koniec miasta, żebym wróciła z kwitkiem. Nie mogłyśmy zrobić nic innego, niż podziękować i w zaskakująco szybkim tempie opuścić lokal i wrócić do domu. Przez całą drogę powrotną nie odzywałyśmy się do siebie z przyjaciółką, wciąż próbując dojść do siebie.
Teraz na samo wspomnienie na moje usta wstępuje uśmiech. Miło jest powspominać coś takiego. Może i zgodziłabym się na wyjazd, ale nie sama. Wiem jednak, że ani Kenzie ani Nila nie pojadą ze mną, bo oboje pracują. Nie ma mowy, abym pojechała tam sama i to na 2 tygodnie! Wolę umrzeć!
-Nie pyskuj! Radzę ci w tej chwili iść na górę i zacząć się pakować- powiedział złowrogo na mnie patrząc mój ojciec. Rzuciłam im chłodne spojrzenie i zniknęłam na schodach. Ani mi się śniło pakować. Muszę coś zrobić i wymknąć się niepostrzeżenie w domu. Jednak gdzie pójdę? Pierwsze co zrobią, to zadzwonią do Nil, więc ona odpada. Później wyjaśnię przyjaciółce, co się ze mną dzieje. Do Kenziego też nie pójdę. Nasze mamy pracują razem, więc nie mogę liczyć na dyskrecję. Niall odpada, chyba z rzeczywistych powodów, Zayna pewnie nie ma w mieście. Pozostaje Louis… W sumie to nie jest głupi pomysł. Dał mi klucze do swojego mieszkanie, więc poniekąd musiał wiedzieć, na co się zgadza. Jego błąd. Nie wahając się ani chwili dłużej poszłam do łazienki, wzięłam krótki, ale orzeźwiający prysznic, po czym ubrałam się w świeże ciuchy. Zgarnęłam z półek kilka kosmetyków, po czym włożyłam je do kosmetyczki. Podeszłam do szafy, zastanawiając się, co wziąć.
 Jeszcze nie wiem ile dni spędzę u Tomlinsona. Może nie wyrzuci mnie już dziś.

Spakowałam kilka koszulek, dżinsy, szorty i byłam gotowa. Jeszcze tylko bluza, kurtka, buty i w drogę. Założyłam plecak na plecy i jak najciszej kierowałam się w stronę wyjścia z domu. Trwało to trochę długo, ale udało mi się. Po ciuchu zamknęłam drzwi wejściowe i ruszyłam biegiem do rogu ulicy. Kiedy tylko za nim zniknęłam zwolniłam i zaczęłam się kierować w stronę mieszkania Louisa. Czekało mnie przynajmniej pół godziny marszu, jednak nie zraziłam się. Ze słuchawkami w uszach mogę iść nawet na koniec świata, ale przypuszczam, że nie tylko ja. Chwile potem byłam na miejscu. Wygrzebałam klucze i otworzyłam drzwi mieszkania. Zostawiłam moje rzeczy w salonie. Z racji tego, że nie miałam co robić, zanim Tommo wróci z pracy, postanowiłam ugotować mu obiad. Na pewno będzie głodny. Nawet się nie zorientowałam, kiedy zamek w drzwiach został przekręcony, a do kuchni wszedł zdezorientowany Tomlinson.
 Wszystko na spokojnie mu wyjaśniłam, przy obiado- kolacji, a on bez wahania postanowił mnie przygarnąć na kilka dni. Byłam mu strasznie wdzięczna. Wieczorem, kiedy już leżeliśmy w łóżku, w kompletnej ciszy, postanowiłam się odezwać.
-Louis?
-Mhm…
-Powiedz mi coś, czego o tobie nie wiem- poprosiłam. Chłopak odpowiedział dopiero po krótkiej chwili, jak mniemam zastanowienia.
-Nie lubię marchewek- szepnął mi na ucho. Nie czegoś takiego się spodziewałam.
-Jesteś idiotą- mruknęłam, wtulając się w jego bok, a on objął mnie ramionami w pasie.
-Przesadzasz- zaśmiał się.
__________
Miał być tak na 3,5 tys. Wyświetleń, ale nie mogłam się zabrać za napisanie go. Niby już wszystko miałam w głowie, ale tak dziwnie nie miałam chęci tego napisać. Nie wiem, kiedy następny. Ale zachęcam do odwiedzenia zakładek: Informowani i Spis rozdziałów. Dziękuję wszystkim, którzy czytają i komentują, nawet nie wiecie, jakie to dla mnie ważne. Poza tym jaram się, bo za 10 dni zobaczę się z Nelle. Nie widziałam jej 8 miesięcy! I można powiedzieć, że mimo iż długo się nie znamy, to tęskniłam <3 Do następnego koteczki! Cyu~Lady Morfine <3